
–
Arkadiusz Kałucki: Po przeczytaniu twojej książki przychodzą mi na myśl trzy słowa dotyczące odbudowy Warszawy po wojnie. Są to: Rekonstrukcja, Kreacja i Fantazja. Czy możesz odnieść się do tych słów w kontekście tego co napisałeś?
Krzysztof Mordyński: Książka dotyczy prac planistycznych przy odbudowie Warszawy, poszukuję przyczyn, inspiracji, uwarunkowań, które skłaniały architektów do obrania kierunku nowego ukształtowania planu i wyglądu miasta. Jeśli to, co napisałem wywołało u Ciebie skojarzenia z tymi trzema słowami-hasłami: rekonstrukcja, kreacja, fantazja, to myślę, że na Tobie także zrobił wrażenie ogromny wkład pracy architektów – jakkolwiek jego efektów nie ocenilibyśmy teraz po latach – to znaczy, że wybrana przez nich droga była wynikiem przepracowania wielu godzin i sprawdzenia wielu wariantów, a obecni mieszkańcy Warszawy nie domyślają się zazwyczaj, jak bardzo skomplikowaną rzeczą jest zaprojektowanie urbanistycznego układu miasta. Wiele osób zastanawia się, dlaczego nie podjęto odbudowy jako zwykłej REKONSTRUKCJI przedwojennej Warszawy – przecież na pocztówkach sprzed 1939 roku wyglądała tak pięknie, dzięki czemu nazywano ją „Paryżem Północy”. Oczywiście to jeden z mitów, bardzo piękny i wypływający z potrzeby budowy własnej tożsamości w oparciu o coś wartościowego – ale niestety – tak jak większość mitów, ma niewiele wspólnego z prawdą. Dawna Warszawa miała piękne miejsca, budynki, place… ale tylko niektóre i to tylko dla wybranych. Większość miasta urągała najbardziej podstawowym potrzebom do życia, to dotyczyło dużej rzeszy jego mieszkańców, którzy żyli w złych warunkach, chorowali i nie mieli zbyt optymistycznych perspektyw na przyszłość, aby zmienić swoją sytuację. Architekci przystępujący do powojennej odbudowy miasta nie chcieli przywracać tej sytuacji. Wierzyli w to, że zbudowanie Warszawy według nowego, przemyślanego planu, pozwoli wszystkim mieszkańcom – a nie tylko tym bogatym – korzystać ze dostępu do światła, zieleni i powietrza, jak domagała się tego nowoczesna urbanistyka. Czyli w przełożeniu na język codziennych potrzeb, aby mieszkańcy mieli światło słoneczne w domu, mogli przewietrzyć mieszkanie, wypuścić dzieci do zabawy na zielone podwórko, albo wysłać do szkoły z boiskiem. Za możliwością realizacji każdej z tych potrzeb kryje się działanie urbanisty lub architekta, który za pomocą swojej KREACJI, czyli planu budynku, osiedla, miasta powoduje, że przy domach jest miejsce na zieleń albo tylko ściśle zabudowane kwartały ulic i domów, że mieszkania są „na przestrzał” na dwie strony świata albo jak w kamienicach – wychodzą tylko na ciemną studnię, że osiedle planuje się ze żłobkiem, przedszkolem, szkołą, sklepami i miejscami do parkowania albo tylko buduje się domy, a reszta „jakoś się ułoży”. Do zaplanowania tego wszystkiego potrzebna jest nie tylko olbrzymia fachowa wiedza, ale także spora dawka FANTAZJI, która nierzadko wymyka się spod kontroli, bo na papierze wszystko jest możliwe.
AK: Trudno nie wspomnieć o ludziach, których pomysły, wizje i chęci odbudowy stolicy Polski częściowo zostały wprowadzone w życie. Urbaniści, architekci pracowali nad różnymi koncepcjami Warszawy nawet podczas przebywania w obozach jenieckich przed 1945 r., o czym wspominasz w książce. Na mnie ogromne wrażenie zrobiła wizja pani Barbary Brukalskiej. Proszę przybliż jej pomysł na stolicę jak i wspomnij o kilku innych równie ważnych postaciach polskiej urbanistyki.
KM: Barbara Brukalska była jedną z najważniejszych postaci w historii polskiej architektury, a w mojej książce pojawia się przede wszystkim jako autorka pracy o zasadach projektowania osiedli. Jej wiedza i inspiracje wynikały z przedwojennych doświadczeń ruchu nowoczesnej urbanistyki, z jej prób budowy kolonii Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej, w co zaangażowana była wspólnie z mężem Stanisławem Brukalskim, a także innymi architektami, o których wspominam w książce. Brukalska te doświadczenia zebrała w czasie wojny i zapisała w postaci podręcznika, który – jak miała nadzieję – będzie służył po upragnionym odzyskaniu niepodległości jako pomoc przy odbudowie kraju. Ale takiej odbudowie, która umożliwi stworzenie społeczeństwa obywatelskiego – świadomego, że codziennie stajemy przed wyborami, czy ponosimy wspólnie odpowiedzialność – i to wszystko zaczyna się od naszej kolonii (grupy bloków), czy osiedla. Komunistyczne władze nie chciały takiego społeczeństwa, dlatego, gdy Brukalska wydrukowała swój podręcznik w 1948 r., to w kolejnym władze nakazały zniszczenie nakładu i ocalały tylko nieliczne egzemplarze. Niedługo zresztą na rynku powinien pojawić się reprint z przedmową prof. Marty Leśniakowskiej , która jest znawczynią twórczości Brukalskiej. Brukalska widziała właśnie miasto, jako przede wszystkim zbiór zorganizowanych osiedli według zasad wygody i oszczędności – to w zrujnowanym kraju było bardzo istotne – a plan urbanistyczny mógł zapewnić realizację tych pomysłów. Warto się z nimi bliżej zapoznać, to przestanie się nazywać powojenne osiedla pogardliwie „blokowiskami”, choć to tylko dalekie echo idei Brukalskiej.

AK: Kiedy czytałem książkę „Sny o Warszawie” a w niej przytoczony pomysł by napis Warszawa na północy widniał w Modlinie a na południu w Górze Kalwarii, natomiast na wschodzie w Wołominie a na zachodzie w Pruszkowie, to jestem do dziś pełen podziwu na tak odważny pomysł. Z twojej wiedzy jakie czynniki sprawiły, że niestety to była tylko „fantazja”? Brak pieniędzy?
KM: Ściśle rzecz biorąc na tej tabliczce napisane byłoby „Warszawski Zespół Miejski”, a nie „Warszawa”, to nieco mniej chwytliwe, ale oddaje pomysł urbanistów, takich jak Jan Chmielewski, Szymon Syrkus czy Wacław Ostrowski, którzy pracowali nad koncepcją Warszawy, jako miasta ściśle złączonego z regionem. Pierwsi dwaj, których wymieniłem, już w 1934 r. opracowali koncepcję „Warszawy Funkcjonalnej”, czyli nowego spojrzenia na problemy miasta, nowy sposób ich analizy i rozwiązywania, ze świadomością tego, że miasto jest tylko częścią regionu, a nie jakąś wyspą. Urbaniści mieli także świadomość, że jeśli mówi się o problemach miasta, to nie są to tylko problemy np. komunikacyjne, lub ekonomiczne, ale starali się wziąć pod uwagę całokształt życia mieszkańców. To oczywiście bardzo trudne, wydawałoby się niemożliwe, ale tym właśnie różniła się urbanistyka jako nauka, od dyletanckich prób planowania miasta, że wszelkie plany tworzyło się w oparciu o analizy naukowców różnych dziedzin: demografów, socjologów, ekonomistów, geografów, specjalistów technicznych itp. Koncepcja „Warszawskiego Zespołu Miejskiego”, w skrócie WZM, umożliwiała spojrzenie na miasto jako kluczowy element całego regionu i takie połączenie go z miastami i miasteczkami w województwie, aby wszyscy na tym korzystali. O wszystkim nie sposób opowiedzieć, ale na jedną rzecz mogę zwrócić uwagę – niedługo przyjdzie lato, może pojawią się upały, w Warszawie znowu stanie się nieznośnie gorąco, będziemy na ulicy czuć się jak na patelni. Często wtedy mówi się o tym, że „za dużo jest betonu” i zamiast brukować place betonową kostką, lepiej byłoby więcej przestrzeni poświecić na trawniki i zasadzić drzewa. To oczywiście warte rozpatrzenia, ale niewiele pomoże. Powojenna koncepcja WZM podchodziła do tej sprawy o wiele bardziej profesjonalnie. Architekci proponowali, aby tak rozplanować sieć osadniczą i komunikacyjną w rejonie Warszawy, aby tworzyła ona rezerwy na niezabudowane „oka” tej sieci, pozostawione do celów rolnictwa i dzikiej przyrody. To pozwoliłoby nie tylko zachować walory przyrody, zagwarantować spokój dla zwierząt, nie tylko piękne miejsca dla turystyki i wypoczynku, nie tylko zdrowsze produkty rolnicze, ale w pewnym stopniu także zapobiegłoby niekorzystnym zmianom klimatu, których teraz doświadczamy. Obecnie niszczymy dziedzictwo tej koncepcji przez budowanie grup budynków bez takiego planu, bez takiej wizji, bez odpowiedzialności.
AK: Często w książce przewija się rola zabytków w Warszawie, a właściwie ich zaplanowanie od nowa w nowym układzie miasta. Miejscami nawet niektórzy kwestionowali ich odbudowę. To był ważny punkt w dyskusji przy planowaniu odbudowy stolicy Polski?
KM: To był bardzo ważny punkt, pisał o tym wiele Piotr Majewski. Warszawa została zniszczona, architekci pragnęli zaplanować to miasto od nowa, ale zdecydowana większość przekonana była o wartości zabytków. Poważne zniszczenia zmieniły spojrzenie na problem konserwacji zabytków – nie starano się tylko zabezpieczyć ich ruin, jak proponowała to rygorystyczna doktryna konserwatorska, ale u nas, w Warszawie przystąpiono do ich rekonstrukcji. To jest osobny problem konserwatorski, na ile taki odbudowany zabytek jest dalej zabytkiem, a na ile tylko makietą lub fantazją architekta, ale dostrzeżono wówczas bardzo istotną społeczną rolę tych rekonstrukcji. Stare Miasto, Trakt Królewski, pałace i kościoły Warszawy pełnią bardzo istotną rolę w kształtowaniu tożsamości, nie można zostawić ich w ruinie, gdyż wówczas całe miasto stanie się skansenem. Z punktu widzenia planistów pojawił się inny problem – rzadziej poruszany w dotychczasowych dyskusjach o zabytkach – jak te odbudowane gmachy i regiony wpleść w nowy plan miasta, który rządził się modernistycznymi zasadami podziału na tereny do mieszkania, pracy i wypoczynku. Stare Miasto miało pełnić rolę kulturalnego centrum Warszawy z silną funkcją rekreacyjną. Obecnie jest to głównie funkcja turystyczna – mieszkańcy miasta mniej chyba korzystają ze Starówki niż nasi goście – a tymczasem planiści widzieli Stare Miasto jako piękną, historyczną przestrzeń przygotowaną dla warszawiaków, dla ich odpoczynku i rozrywek, głównie zresztą intelektualnych. To częściowo wciąż działa i a poniekąd w ostatnich latach nabrało tempa – oferta kulturalna się powiększa: od Muzeum Warszawy zaczynając na drobnych, prywatnych inicjatywach o charakterze artystycznym czy społecznym kończąc. Inne zabytki po odbudowie także zostały zagospodarowane. Oczywiste jest, że nie w każdym pałacu można urządzić muzeum, ale są w nich uczelnie, urzędy czy hotele.

AK: „Plan Sześcioletni” musiał znaleźć się w twojej książce. Trudny temat, a dla wielu nawet bolesny.
KM: Sześcioletni plan odbudowy Warszawy był częścią 6-letniego planu rozwoju gospodarczego kraju na lata 1950-1955. Wcześniej była „trzylatka” (1947-1949), a potem nastąpiły plany pięcioletnie. To, co z punktu widzenia architektów było rozsądnym planowaniem, gospodarowaniem zasobami pieniędzy, czasu i przestrzeni, stało się w wypadku planu sześcioletniego, symbolem politycznym. W 1949 r. wprowadzono bowiem doktrynę realizmu socjalistycznego, pod której znakiem przebiegać miał ten plan, a gdy się kończył, kresu dobiegała także epoka stalinizmu, plan ten kojarzony jest więc ze stalinizmem. Trzeba jednak zdać sobie sprawę z tego, że automatyczne kojarzenie pewnych zjawisk, bez wnikliwej analizy, nie przybliża nas do rozumienia przeszłości, a tym samym niczego nas nie uczy. W wypadku planów przebudowy Warszawy, plan sześcioletni był w dużej mierze konsekwencją wcześniejszych prac, wprowadzenie doktryny nie oznaczało ich przekreślenia. W mojej książce chciałem skoncentrować się na dość znanych i często reprodukowanych szkicach architektów, które przedstawiane są jako dowód na sowietyzację wyglądu stolicy, czyli nadanie jej oblicza jednego miast ZSRR. Szerokie arterie, wielkie socrealistyczne bloki w konwencji pseudo-zabytkowej , pomniki… tylko część z tych szkiców pokazuje podobne rzeczy. Moim zamiarem nie było jednak pokpiwanie sobie z wizji architektów – tylko tak, jak w wypadku całej mojej pracy – szukanie odpowiedzi na pytanie, dlaczego? Co za tym stało? Przymus, żart, propaganda? Omawiając szkice ilustrujące album propagandowy planu sześcioletniego, starałem się pokazać, że jednak rysunki te oddawały coś znacznie głębszego, pomysł na zaplanowanie Warszawy, której cechą miała być „wielkomiejskość”, specyficznie rozumiana, ale poniekąd – przynajmniej w pewnych aspektach – atrakcyjna. Cechą, która tutaj moim zdaniem najbardziej wymagała omówienia, było traktowanie miasta jako „kompozycji”, a więc celowego układu budynków, ulic, placów, aby stworzyć przestrzeń przede wszystkim z myślą o doznaniach estetycznych pieszego. Jedną z najpiękniejszych form – zapożyczoną z wcześniejszych o dwie dekady pomysłów – była koncepcja realizacji ścieżki spacerowej wzdłuż skarpy.
AK: Kolejnym ważnym tematem poruszonym w książce „Sny o Warszawie” to wyzwanie aby zmienić mentalność mieszkańców. Powojenna Warszaw znacząco odbiegała od tej sprzed wojny. Jakie były na to pomysły? Bo wspomnę, że w blokach zaczęli razem mieszkać ludzie o różnym statucie społecznym, majątkowym i wyznaniowym. Wcześniej mieszkali oddzielnie.
KM: Przedwojenna Warszawa była bardzo podzielona, według statusu społecznego, narodowości, wykształcenia, także poglądów politycznych. Architekci – jak choćby wspomniana Barbara Brukalska – marzyli o tym, aby to zmienić. Aby ludzie mający odmienne poglądy, szanowali swoje zdanie, dzięki przekonaniu, że inni też chcą dobra społeczności, miasta, Polski, tylko chcą je osiągnąć w inny sposób. Aby nie dzielić szans mieszkańców na zdrowe życie według zasobu portfela czy według rasistowskich przekonań. Powojenne osiedla, budowane i użytkowane na zasadach spółdzielni, wymagały zaangażowania i odpowiedzialności wszystkich mieszkańców i partnerskiego traktowania siebie nawzajem. To miała być piękna szkoła poszanowania dla sąsiadów – ale warunkiem było wspólne decydowanie, mierzenie się z problemami, uzgadnianie rozwiązań. Powojenna rzeczywistość okazała się inna, gdyż władze chciały sterować tymi procesami, nie pozwoliły na rozwój ruchu spółdzielczego, a w miejsce prawdziwych reprezentacji mieszkańców czy też ich grup zainteresowań powoływano marionetkowe, sztuczne ciała. Czyli zamiast domu kultury z autentycznym programem kulturalno-artystyczno-sportowym wprowadzano placówkę, która zajmowała się wykładami propagandowymi, a w życiu mieli łatwiej ci, co należeli do partii i nie chodzili do kościoła Jeden sposób segregacji społeczeństwa zastąpiono innym. Ale to nie wynikało z planów urbanistycznych tylko z działań władz.
AK: Na koniec zapytam o umiejscowienie Warszawy. Skarpa Wiślana to znak rozpoznawczy naszej stolicy? To był kłopot w planowaniu dla urbanistów, inżynierów i architektów przy odbudowie? Co z drugim brzegiem Wisły w tych planach?
KM: Skarpa warszawska, czyli fantazyjnie ukształtowany wysoki, lewy brzeg Wisły, była dla architektów bardzo ważna. Szukali tego, co decyduje o tożsamości Warszawy pod względem rozwoju przestrzennego. A stolica nie tyle leży nad Wisłą, bo ona z perspektywy centrum jest w dole, niewidoczna, ale nad skarpą. Od samego początku założenia Warszawy jej rozwój przestrzenny odbywał się wzdłuż skarpy – jak Trakt Królewski – lub prostopadle do niej, jak drogi do przepraw i mostów. Skarpa tworzy taras, który cofa się i przybliża do Wisły, odpowiednio wykorzystany mógłby z Warszawy zrobić jedno z najpiękniejszych miast świata. Jego widokową szansę wykorzystano właściwie tylko przy placu Zamkowym, gdzie nagle otwiera się szeroki widok na wschód, w innych miejscach Warszawa odgrodzona jest od swojej rzeki i widok, wielka szkoda. Architekci planowali jeszcze inne miejsca, gdzie ten widok „wchodziłby” do centrum miasta, ale nie zostały one zrealizowane. Plac Trzech Krzyży miał mieć otwarcie widokowe i to byłoby możliwe do realizacji, ale koszt był za duży. Na przeszkodzie realizacji kolejnych pomysłów stanęły inne względy, jak choćby plan przedłużenia Osi Saskiej oznaczałby zniszczenie siedemnastowiecznego klasztoru Wizytek… były różne pomysły, rozważano je, czasem odrzucano świadomie, czasem decydowała niedostępność środków finansowych lub inne czynniki. Prawy brzeg Wisły pozostał dzielnicą niedocenioną. Oczywiście tam też planowano piękne rzeczy, jak choćby uruchomienie portu praskiego, który do dziś stoi pusty i zarośnięty, ale Praga z reguły przegrywała z lewą częścią miasta, gdyż nawet na tę lewą, wysoką część nie starczało pieniędzy. Mimo wszystko zrealizowano wielkie osiedle Praga II przy obecnym placu Hallera, a wcześniej Praga I w sąsiedztwie Trasy W-Z. To jednak zdecydowanie za mało.
AK: Dziękuję za spotkanie i wyczerpujące odpowiedzi.
KM: Dziękuję i zapraszam do zapoznania się z książką – to nie jest relacja z odbudowy Warszawy – ale z powstawania idei, które zadecydowały o zamiarach architektów.